Kiedy w 1901 roku J.P. Morgan założył U.S. Steel, pierwszą korporację wartą miliard dolarów, oznaczało to nie tylko jego popisową transakcję, ale także apogeum bankierskiej władzy w Ameryce. Podczas negocjacji Morgan był w swoim najbardziej znanym, histerycznym stylu: pukał się w czoło, wykrzykiwał ceny za nieruchomości i zmuszał tytanów do podporządkowania się jego woli. W końcu połączył trust, który kontrolował 60 procent przemysłu stalowego i zatrudniał 168 000 pracowników. Ten kolos obejmował wszystko, od ogromnych hut Andrew Carnegie’ego po rudy żelaza i interesy żeglugowe Johna D. Rockefellera w Minnesocie.

Jako impresario transakcji Morgan na zawsze zmienił układ sił między amerykańskimi przemysłowcami a nowojorską finansjerą. Stosunki między tymi dwoma obozami były chłodne od czasu boomu przemysłowego, który nastąpił po wojnie secesyjnej. Wielu producentów było zwykłymi, samodzielnie stworzonymi ludźmi, którzy nie mieli nic wspólnego z pashami z Wall Street i odziedziczonym bogactwem. Zaciekli indywidualiści byli zdeterminowani, by chronić swoje firmy przed natrętnymi bankierami, którzy niewiele wiedzieli o ponurych realiach Ameryki kominowej.

Przypadek Johna D. Rockefellera – pobożnego, purytańskiego baptysty, który zaczynał jako nastoletni urzędnik w domu towarowym – był emblematyczny. Po założeniu Standard Oil w Cleveland w 1870 roku, zaciągał hojne pożyczki w lokalnych bankach, jednocześnie pozyskując dużych inwestorów, takich jak Stephen H. Harkness. Gdy jego firma rozszerzyła swoją dominację w dziedzinie rafinacji i sprzedaży ropy naftowej, Rockefeller ograniczył zaciąganie pożyczek, by finansować ekspansję z zysków zatrzymanych, uwalniając się tym samym od niewoli bankierów. Podobnie jak inni małomiasteczkowi biznesmeni, Rockefeller postrzegał potentatów z Wall Street jako nadętych i przesadnych. Nigdy nie zapomniał, że we wczesnych latach biznesu naftowego nowojorscy bogacze wyśmiewali ten przemysł jako zbyt spekulacyjny, miraż, który miał zniknąć wraz z osuszeniem studni w Pensylwanii.

Mogulowie w rodzaju Rockefellera i Carnegie’ego obawiali się nie tylko wtrącających się bankierów, ale także utraty kontroli, która mogłaby towarzyszyć wprowadzeniu ich firm na giełdę. Obawiali się, że zewnętrzni inwestorzy zmuszą ich do wypłacania niebotycznych dywidend, poświęcając przyszły rozwój na rzecz krótkoterminowego zysku. Postrzegali akcjonariuszy nie tyle jako zbawienną kontrolę, ile jako niebezpieczną przeszkodę dla swoich ambicji. Przede wszystkim, ci szefowie cenili sobie tajemnicę i niezależność. Nie wydawali rocznych sprawozdań i rzadko udzielali wywiadów, pragnąc nietykalności przed rządowymi regulatorami, węszącymi reporterami i wścibskimi bankierami.

Spawając razem U.S. Steel, J.P. Morgan miał do czynienia z kilkoma tytanami, którzy oparli się wpływom Wall Street. Pod koniec lat 90. XIX wieku Morgan zaczął rezygnować z historycznego nacisku na finansowanie kolei na rzecz organizowania firm przemysłowych, zwłaszcza z branży stalowej. Kiedy w 1898 roku tworzył Federal Steel, spotkał się z taką oto obelgą ze strony Carnegie’ego: „Uważam Federal za największy koncern, jaki kiedykolwiek widział świat, produkujący świadectwa udziałowe. … ale w dziedzinie stali poniosą sromotną porażkę”. Jego radość okazała się przedwczesna: Do 1900 roku Federal Steel zajmowała pod względem produkcji drugie miejsce po Carnegie Steel.

Niezadowolony z obecności postawnego Morgana na swoim terenie, Carnegie zaczął rozważać integrację pionową, czyli wyjście poza produkcję stali surowej i zajęcie się wytwarzaniem rur, drutu i innych wyrobów gotowych. Przewidywał budowę ogromnej fabryki rur w Conneaut nad jeziorem Erie, która miała bezpośrednio konkurować z innym pasierbem Morgana, National Tube Company. Jako człowiek lubiący walkę, Carnegie przygotował się na ostrą konkurencję ze strony przeciwnika z Wall Street.

Pan J. Pierpont Morgan nie znosił niczego bardziej niż konkurencji. Potępiał Carnegiego jako kogoś, kto „demoralizuje” branżę obniżkami cen, zamiast zrobić mądrą, dżentelmeńską rzecz: przyłączyć się do kartelu. Choć instruował swoich korporacyjnych podopiecznych, by przygotowali się do wojny z Carnegie’m o stal surową i wyroby gotowe, wolał sojusz, który całkowicie wyeliminowałby konkurencję. Dlatego zahipnotyzowało go przemówienie, które usłyszał 12 grudnia 1900 roku, kiedy Charles Schwab, prawa ręka Carnegiego, przemawiał do osiemdziesięciu finansistów w University Club na Manhattanie. W dźwięcznych frazach Schwab wyczarował wizję supertrustu, który wytwarzałby wszystko, od surowej stali po gotowe produkty. Morgan siedział tam tak oczarowany, że zapomniał zapalić swoje charakterystyczne cygaro.

Korzeniem węgielnym nowego trustu miała być Carnegie Steel. Po konsultacjach z Morganem w słynnej „czarnej bibliotece” w jego domu przy Madison Avenue, Schwab wysłuchał Carnegiego, który grał w golfa w St. Andrews Golf Club w hrabstwie Westchester. Carnegie zastanawiał się nad tą sprawą przez noc, a następnego ranka wręczył Schwabowi kartkę papieru z wypisaną na niej ceną wywoławczą 480 milionów dolarów. Gdy tylko Morgan rzucił na nią okiem, wykrzyknął: „Akceptuję tę cenę”. Morgan miał powody do radości. Kiedy później spotkał się z Andrew Carnegie podczas podróży transatlantyckiej, sprytny Szkot martwił się, że mógłby wyciągnąć za swoją firmę kolejne 100 milionów dolarów. „Bardzo prawdopodobne, Andrew” – odpowiedział mu Morgan.

Mroźne stosunki Morgana z Carnegie powtórzyły się w przypadku Rockefellera, co ponownie odzwierciedlało szczątkowe napięcie między Wall Street a przemysłem ciężkim. Za pośrednictwem Lake Superior Consolidated Iron Mines Rockefeller posiadał większość rudy żelaza w Mesabi Range w Minnesocie, a także pięćdziesiąt sześć statków przewożących rudę. Morgan nie mógł sobie pozwolić na wyłączenie tak bogatych udziałów ze swojego funduszu powierniczego. Jednak jego trzewna niechęć do Rockefellera powstrzymała go przed skontaktowaniem się z nim w sprawie zakupu. Kiedy sędzia Elbert Gary, prezes Federal Steel, zapytał, dlaczego nie skontaktował się z Rockefellerem, Morgan odparł: „Nie lubię go”. Gary był całkowicie zakłopotany. „Panie Morgan, kiedy w grę wchodzi propozycja biznesowa o tak wielkim znaczeniu dla Korporacji Stali, czy pozwoliłby pan, aby osobiste uprzedzenia przeszkodziły w jej powodzeniu?”. „Nie wiem” – przyznał Morgan. Rockefeller wykpił Morgana jako wyniosłego arystokratę, napompowanego fałszywą dumą. „Ze swej strony nigdy nie byłem w stanie zrozumieć, dlaczego ktokolwiek miałby mieć tak wysokie i potężne mniemanie o sobie” – powiedział.

Przezwyciężając swoją niechęć, pełen temperamentu Morgan w końcu zgodził się spotkać z Rockefellerem. Kiedy odwiedził jego dom przy Pięćdziesiątej Czwartej Ulicy, Rockefeller, zręczny negocjator, upierał się, że jest na emeryturze i że ich pogawędka powinna mieć charakter czysto towarzyski; powiedział, że jego syn, dwudziestosiedmioletni John D. Jr. podejmie z nim tę kwestię później. Morgan bez wątpienia skrzywił się z niesmakiem. Kiedy Rockefeller junior odwiedził firmę J.P. Morgan &, szef zrewanżował się komplementem i przez dłuższą chwilę nie podnosił wzroku znad biurka. W końcu podniósł wzrok i warknął: „No to jaka jest twoja cena?”. Ponieważ Rockefellerowie należeli do tych, którzy wstrzymywali się z utworzeniem U.S. Steel, mogli grać na zwłokę na swoją korzyść. W końcu Rockefeller otrzymał 88,5 miliona dolarów za swoje rudy i parowce, czyli o 5 milionów dolarów więcej niż pierwotnie oferował Morgan.

Zbycie lawiny akcji U.S. Steel było nie lada wyzwaniem w czasach, gdy dzienny obrót na nowojorskiej giełdzie nigdy nie przekraczał dwóch milionów akcji. Akcje były kapitalizowane na 1,4 miliarda dolarów – niewyobrażalnie dużo w czasach, gdy wszystkie amerykańskie koncerny produkcyjne były kapitalizowane na zaledwie 9 miliardów dolarów. (Należy zaznaczyć, że w tej cenie ofertowej zawarte były zarówno nadzieje, jak i szum; aktywa bazowe warte były zaledwie 880 milionów dolarów). Cena 1,4 miliarda dolarów przewyższała skumulowany dług narodowy i była prawie trzykrotnie wyższa niż tegoroczne wydatki federalne. Morgan stworzył gigantyczny syndykat złożony z trzystu subemitentów, który wprowadził papiery wartościowe na rynek. W ten sposób pokazał, że Wall Street dysponuje kapitałem umożliwiającym przeprowadzenie nowej, ogromnej fali fuzji, wprowadzającej do przemysłu gigantyczne korzyści skali. Obejmując duży pakiet akcji U.S. Steel, bank Morgana umieścił czterech swoich przedstawicieli w zarządzie U.S. Steel, czyniąc z niej swojego zniewolonego klienta. Wall Street przestała być sługą przemysłowej Ameryki, a stała się nieodwołalnie jej panem. A przynajmniej tak się wydawało.

Kalejdoskop historii wciąż zmienia się na naszych oczach, a lekcje U.S. Steel z czasem uległy zmianie. Z punktu widzenia roku 1998 możemy dostrzec pewne niewidziane dotąd ironie w długoterminowych skutkach umowy. Wyzwalając firmy stalowe od ich pierwotnych właścicieli i wiążąc je ze swoim trustem, Morgan przyspieszył koniec ery, w której wiele dużych koncernów przemysłowych było nadal zarządzanych przez przedsiębiorców-założycieli. Odtąd, pod okiem bankierów inwestycyjnych, większość korporacji będzie kierowana przez zawodowych, opłacanych menedżerów, podporządkowanych swoim sponsorom z Wall Street. Jednak panowanie bankierów nie przetrwało dwudziestego wieku. Oferując akcje społeczeństwu, finansiści nieumyślnie utorowali sobie drogę do długotrwałej degradacji swojej władzy. Z czasem akcje U.S. Steel i innych firm zostałyby szeroko rozproszone wśród inwestorów indywidualnych i instytucjonalnych, którzy wyparliby potęgę domów inwestycyjnych z Wall Street.

W miarę jak zbliżamy się do tysiąclecia, etos amerykańskiego biznesu uległ radykalnej transformacji. Ideałem korporacji jest obecnie przejrzystość, a nie nieprzejrzystość. Firmy publikują błyszczące raporty roczne, wydają mnóstwo informacji i zalewają analityków giełdowych raportami na temat rozwoju firmy. Dyrektorzy generalni śledzą ceny akcji swoich firm jako przepowiednie ich przyszłej kadencji i na własne ryzyko ignorują giełdę. Ten stan rzeczy został nieświadomie wprawiony w ruch przez J.P. Morgana, który tworząc U.S. Steel w 1901 roku, nigdy nie przypuszczał, że on i jego koledzy bankierzy pewnego dnia oddadzą kontrolę nad swoimi najważniejszymi klientami dziesiątkom milionów małych, nieznanych inwestorów.

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.