Hyperion

Copyright © 2007 Elyn R. Saks
Wszelkie prawa zastrzeżone.
ISBN: 978-1-4013-0138-5

Rozdział pierwszy

Kiedy byłam małą dziewczynką, prawie każdego ranka budził mnie słoneczny dzień, szerokie czyste niebo i błękitnozielone fale Oceanu Atlantyckiego w pobliżu. To było Miami w latach pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych – przed Disney World, przed odrestaurowaną bajecznością Deco w South Beach, kiedy kubańska „inwazja” była jeszcze kilkuset przestraszonymi ludźmi w prowizorycznych łodziach, a nie sejsmiczną zmianą kulturową. Przede wszystkim Miami było miejscem, do którego zimą uciekali zziębnięci nowojorczycy, gdzie moi rodzice ze Wschodniego Wybrzeża przybyli (osobno) po II wojnie światowej i gdzie spotkali się pierwszego dnia studiów mojej matki na Uniwersytecie Florydy w Gainesville.

Każda rodzina ma swoje mity, talizmany, które łączą nas ze sobą, męża z żoną, rodziców z dzieckiem, rodzeństwo ze sobą. Pochodzenie etniczne, ulubione potrawy, albumy lub drewniany kufer na strychu, lub ten czas, kiedy babcia powiedziała coś takiego, lub kiedy wujek Fred poszedł na wojnę i wrócił z… Dla nas, moich braci i mnie, pierwszą historią, którą nam opowiedziano było to, że moi rodzice zakochali się od pierwszego wejrzenia.

Mój tata był wysoki i mądry i pracował, aby utrzymać szczupłą sylwetkę. Moja mama też była wysoka, również mądra i ładna, z ciemnymi kręconymi włosami i otwartą osobowością. Wkrótce po tym, jak się poznali, mój ojciec poszedł na studia prawnicze, gdzie świetnie sobie radził. Z ich małżeństwa urodziło się troje dzieci: ja, półtora roku później mój brat Warren, a trzy i pół roku po nim Kevin.

Mieszkaliśmy na przedmieściach North Miami, w niskim domu z płotem i podwórkiem z drzewem kumkwatowym, drzewem mango i czerwonymi hibiskusami. I całą serią psów. Pierwszy ciągle grzebał nam w butach, drugi nękał sąsiadów. W końcu, z trzecim, małym, grubym jamnikiem o imieniu Rudy, mieliśmy opiekuna; nadal był z moimi rodzicami, kiedy wyjechałam na studia.

Kiedy moi bracia i ja dorastaliśmy, moi rodzice mieli politykę weekendową: Sobota należała do nich (na czas spędzony razem, lub noc z przyjaciółmi, tańce i kolacje w lokalnym klubie nocnym); niedziele należały do dzieci. Często zaczynaliśmy ten dzień wszyscy razem w ich wielkim łóżku, przytulając się, łaskocząc i śmiejąc. Później, być może, szliśmy do Greynolds Park lub Everglades, lub do Miami Zoo, lub na rolki. Często chodziliśmy też na plażę; mój tata uwielbiał sport i uczył nas wszystkich, jak się w niego bawić. Kiedy miałam dwanaście lat, przeprowadziliśmy się do większego domu, z basenem, i tam też wszyscy razem się bawiliśmy. Czasami wypływaliśmy motorówką i pływaliśmy na nartach wodnych, a potem jedliśmy obiad na małej wysepce niedaleko brzegu.

Oglądaliśmy głównie telewizję w grupie, jak również – The Flintstones, The Jetsons, Leave It to Beaver, Rawhide, wszystkie inne programy kowbojskie. Ed Sullivan i Disney w niedzielne wieczory. Kiedy zaczęły się powtórki Perry’ego Masona, oglądałem je codziennie po szkole, zdumiony, że Perry nie tylko bronił ludzi, ale też potrafił rozwiązać wszystkie zbrodnie. Oglądaliśmy razem Saturday Night Live, gromadziliśmy się w salonie, jedliśmy Oreos i chipsy ziemniaczane, dopóki moi rodzice nie zagwizdali na zdrowie i nie przestawili nas na owoce, jogurty i sałatki.

W domu zawsze było dużo muzyki. Mój tata w szczególności był fanem jazzu, wyjaśniając nam, że kiedy był młody, deklarowanie zamiłowania do jazzu było uważane za dość buntownicze. Moja kolekcja płyt pokrywała się z kolekcją Warrena – The Beatles, Crosby, Stills & Nash, Janis Joplin. Nie zgadzaliśmy się na Monkees (ja ich lubiłem, on absolutnie nie), a on dokuczał mi bezlitośnie z powodu plakatu Petera Noone’a z Herman’s Hermits na ścianie w mojej sypialni.

Były też filmy, które moi rodzice starali się nadzorować pod względem stosowności: Mary Poppins i The Sound of Music były dla mnie w porządku, ale jeden film o Jamesie Bondzie (nie pamiętam teraz który, ale był to Sean Connery) spowodował bitwę z moim tatą: Nie miałem jeszcze siedemnastu lat, a Bond, z jego martini i dziewczynami w bikini, był poza zasięgiem.

Przez pewien czas w szkole średniej pracowałem przy kasie ze słodyczami w miejscowym kinie – „Czy chciałbyś również colę do tego?”- co oznaczało, że widziałem każdy film, który chciałem zobaczyć, a wiele z nich więcej niż raz; myślę, że widziałem Billy’ego Jacka więcej niż kilkadziesiąt razy. Nie minęło jednak wiele czasu, zanim zdecydowałem, że nie lubię filmów, które są straszne lub pełne napięcia – horrory odpadały, a „Play Misty for Me” Clinta Eastwooda, z jego szaloną kobietą prześladowcą, przerażał mnie przez wiele tygodni. Kiedy pewnej nocy kierownik teatru został okradziony po zamknięciu, moi rodzice zmusili mnie do rzucenia pracy.

Przyznaję się do energicznej rywalizacji rodzeństwa z Warrenem. Jako najstarszy, robiłem wszystko, by go wyprzedzić, pracując nad tym, by doskonalić się w rzeczach, których młodszy brat jeszcze nie potrafił. Pierwszy nauczyłem się jeździć na rowerze. Kiedy on też już na nim jeździł, ja po prostu jeździłem na swoim szybciej i dalej. Najpierw jeździłem na nartach wodnych, a potem z większą wściekłością niż on. Dostawałem dobre stopnie i pilnowałem, żeby o tym wiedział; on pracował równie ciężko i też dostawał stopnie. Tata nie był zwolennikiem pochwał (uważał, że to sprowadza na niego złe spojrzenie), więc nigdy nikogo nie komplementował. Ale mama to robiła, a Warren i ja rywalizowaliśmy o jej uwagę.

Jeśli chodzi o Kevina, było między nami tyle lat, że przez długi czas uważałem go za swoje dziecko. Jednym z moich najwcześniejszych i najbardziej wyrazistych wspomnień jest moment, kiedy zaczął raczkować i jak bardzo mnie to ucieszyło, gdy zobaczyłam, jak uczy się pokonywać drogę z jednego miejsca na drugie. Nie tylko był młodszy od Warrena i ode mnie, ale był też z natury bardziej towarzyski – łatwiej się z nim dogadać i był bardziej zainteresowany przebywaniem z nami, niż rywalizacją z nami.

Jako nieco spostrzegawczy Żydzi, chodziliśmy do Świątyni i przestrzegaliśmy Wysokich Świętych Dni. My, dzieci, byliśmy posyłani do szkoły hebrajskiej, a także robiliśmy nasze Bat i Bar Micwy. Choć nigdy nie zostało to wypowiedziane w tak wielu słowach, w jakiś sposób dano mi do zrozumienia, że w wielu miejscach i okolicznościach Żydzi nie byli zbyt popularni i trzeba było być zarówno dyskretnym, jak i godnym szacunku, aby poradzić sobie w życiu. Nie zachowywaliśmy koszerności (choć rodzice mojego ojca to robili); inną częścią mitu o mamie i tacie było to, że chcąc zaimponować swoim przyszłym teściom tym, jak bardzo jest spostrzegawcza, moja matka – której rodzina nigdy nie zachowywała koszerności i tak naprawdę nie znała zasad – przez pomyłkę zamówiła homara w wieczór, kiedy mój ojciec przedstawił jej swoich rodziców.

Na pierwszy rzut oka, nasze życie rodzinne było więc kongenialne – okładka magazynu Normana Rockwella lub łagodny sitcom z lat pięćdziesiątych. Rzeczywiście, moja matka była tym, co dziś można by nazwać mamą siedzącą w domu. Była tam, kiedy wracaliśmy ze szkoły i zawsze upewniała się, że mamy coś do przekąszenia – do dziś zimne płatki zbożowe są moim pocieszającym posiłkiem z wyboru. Nasza rodzina jadła posiłki razem i chociaż moja mama nie gotowała zbyt wiele (robiła to gosposia, a z czasem zajął się tym mój ojciec, który doskonale sobie z tym radził), zawsze w spiżarni było ciasto (choć kupione w sklepie), w lodówce świeże owoce, a w naszych szafach czyste pranie.

Pod tą przyjemną powierzchnią, jednakże, rzeczy były bardziej złożone, jak sprawy rodzinne są nieuchronne. Jak wszyscy rodzice, moi mieli swoje mocne i słabe strony. Byli sobie bardzo bliscy; w rzeczywistości zawsze lubili przebywać ze sobą bardziej niż z kimkolwiek innym, włączając w to, czasami, swoje dzieci. W stylu wielu par z lat pięćdziesiątych, zdawali się nie istnieć w żaden sposób niezależnie od siebie. Moja mama zawsze była bardzo czuła fizycznie w stosunku do mojego taty w miejscach publicznych; on był mniej czuły w stosunku do niej, ale nigdy nie był lekceważący czy niegrzeczny. Po prostu zawsze było jasne, że to on jest szefem. Dla mojej mamy było to zawsze „Wszystko, co chcesz, kochanie”, tak jak było to dla jej matki. Jeśli miała jakieś szczególne ambicje zawodowe, kiedy wyjechała na studia, nigdy nie wiem, co to było, chociaż była główną częścią dobrze prosperującego biznesu antyków, który założyła razem z moim ojcem. Mimo to, nic się nie zmieniło w ich dynamice przez te wszystkie lata. Ostatnio moja matka ogłosiła, że zrezygnowała z własnych poglądów politycznych, aby podzielić poglądy mojego ojca.

Ze swej strony, pomimo poczucia humoru, które często graniczyło z błazeństwem, mój ojciec potrafił być dość bezwzględny w swoich opiniach i reakcjach. W jego kontaktach z innymi była też nutka podejrzliwości, zwłaszcza gdy chodziło o pieniądze. Pod tym względem był taki sam, jak jego własny ojciec.

Moi rodzice byli oboje szczerzy w swoim obrzydzeniu dla religijnej lub rasowej bigoterii. Na przykład, mogliśmy przeklinać, ile tylko chcieliśmy, ale używanie rasowych lub etnicznych obelg było całkowicie i zawsze zabronione. Choć Miami wydawało się wtedy prowincjonalne (mój ojciec często powtarzał, że ma wszystkie wady dużego miasta, a żadnych zalet), napięcia między Afroamerykanami i kubańskimi imigrantami oraz zamieszki w 1970 roku (podczas których nasza afroamerykańska gosposia była napastowana przez policję) nauczyły nas, że nawet dobrze znany krajobraz może stać się gwałtowny i nieprzewidywalny we mgle uprzedzeń.

Bez względu na ich wady (lub nasze), nie brakowało „kocham cię” od moich rodziców, kiedy byłam dzieckiem, ani nie brakuje ich teraz; do dziś są otwarcie czuli wobec nas wszystkich, a nawet moi przyjaciele są witani uściskiem i pocałunkiem. Moi rodzice nigdy nie byli okrutni ani karzący, ani fizyczni w sposobie dyscyplinowania nas; po prostu od najmłodszych lat dawali nam do zrozumienia, że mają wysokie oczekiwania co do naszego zachowania, a kiedy nie trafialiśmy w poprzeczkę, sprowadzali nas na ziemię.

Nigdy też nie pragnęliśmy niczego materialnego. Moja rodzina należała do klasy średniej, a w miarę upływu czasu nasze środki się powiększały. Praktyka prawnicza mojego ojca zajmowała się głównie nieruchomościami, obrotem ziemią, a także planowaniem osobistym i majątkowym, a wszystko to rozwijało się wraz z rozwojem Miami. Kiedy miałem trzynaście lat, moi rodzice otworzyli mały sklep z antykami i artykułami kolekcjonerskimi pięć minut drogi od naszego domu. On również dobrze prosperował, a oni zaczęli zbierać i sprzedawać przedmioty z Europy, co z czasem oznaczało dwie lub trzy podróże do Francji każdego roku i dużo czasu spędzonego również w Nowym Jorku.

Tak więc nigdy nie było żadnych obaw o posiadanie ładnego miejsca do życia, dobrego jedzenia lub przegapienie naszych corocznych rodzinnych wakacji. Oczekiwano, że pójdziemy do college’u; to było oczywiste, że nasi rodzice za to zapłacą. Byli kochający, pracowici, ambitni (dla siebie i dla swoich dzieci), a częściej życzliwi. By zapożyczyć wyrażenie z literatury psychologicznej, byli „wystarczająco dobrzy” – i wychowali trójkę przyzwoitych dzieci, co nie jest łatwym wyczynem w tamtych czy innych czasach. Moi bracia wyrośli na wspaniałych mężczyzn; Warren jest traderem na Wall Street, a Kevin inżynierem budownictwa w Miami. Obaj są spełnieni w swoich zawodach, mają żony i dzieci, które kochają i które odwzajemniają ich miłość. A moje własne zamiłowanie do ciężkiej pracy i dążenie do sukcesu można bezpośrednio przypisać, jak wiem, moim rodzicom.

W skrócie, oni dali mi i nauczyli mnie co potrzebowałem zrobić najwięcej z moich talentów i mocnych stron. I (chociaż nie mogłem wtedy przewidzieć ani zrozumieć, jak bardzo będzie to ważne dla mojego życia) dali mi to, czego potrzebowałem, aby przetrwać.

* * *

Kiedy miałem około ośmiu lat, nagle musiałem robić rzeczy trochę inaczej, niż życzyliby sobie tego moi rodzice. Rozwinąłem, z braku lepszego słowa, kilka małych dziwactw. Na przykład, czasami nie mogłem wyjść z pokoju, jeśli moje buty nie były ustawione w szeregu w szafie. Albo obok łóżka. Czasami nie mogłam zgasić światła w sypialni, dopóki książki na moich półkach nie były ułożone w odpowiedni sposób. Czasami, kiedy myłam ręce, musiałam myć je po raz drugi, a potem trzeci. Nic z tych rzeczy nie przeszkadzało mi w tym, co miałam robić – chodziłam do szkoły, jadłam posiłki, wychodziłam się bawić. Ale to wszystko wymagało pewnego przygotowania, pewnej… ostrożności. Bo to było konieczne, żebym to zrobił. Tak po prostu było. I nadwyrężało to cierpliwość każdego, kto stał przed drzwiami sypialni lub łazienki i czekał na mnie. „Elyn, chodź, spóźnimy się!”. Albo: „Spóźnisz się na autobus!”. Albo „Zostałaś wysłana do łóżka czterdzieści minut temu!”.

„Wiem, wiem” – odpowiadałam – „ale muszę zrobić jeszcze tylko tę jedną rzecz, a potem wszystko będzie dobrze”.

Niedługo po tym, jak te małe dziwactwa stały się częścią mojego życia, dołączyły do nich noce wypełnione przerażeniem, które przychodziły pomimo wszystkich zapobiegawczych porządków i prostowania. Nie każdej nocy, ale na tyle często, że pora snu była czymś, czego nie lubiłem. Światła gasły i nagle w moim pokoju robiło się ciemniej niż mogłam znieść. Nie miało znaczenia (jeśli tylko mogłam zignorować bicie mojego serca), że słyszałam głosy moich rodziców na korytarzu; nie pomagało pamiętanie, że mój tata był duży i silny, odważny i nieustraszony. Wiedziałam, że ktoś jest tuż za oknem, tylko czeka na odpowiedni moment, kiedy wszyscy śpimy, a nikt nie pozostaje na straży. Czy ten człowiek się włamie? Co zrobi? Czy nas wszystkich zabije?

Po pierwszych trzech lub czterech nocach, w końcu zebrałem się na odwagę i powiedziałem o tym mojej matce. „Myślę, że ktoś był za moim oknem”, powiedziałam bardzo małym i drżącym głosem. „Na podwórku. Czeka, aż ty i tata pójdziecie w nocy spać, żeby mógł przyjść i nas złapać. Albo nas skrzywdzić. Trzeba znaleźć kogoś, kto sprawi, że odejdzie. Myślisz, że powinniśmy zadzwonić po policjanta?”

Wyraz jej twarzy był tak miły, że sprawił, że trudno mi było patrzeć jej prosto w oczy. „Oh, buby” – jej określenie dla mnie – „nie ma nikogo tam, nie ma nikogo w krzakach. Nie ma nikogo, kto mógłby nas skrzywdzić. To wszystko jest w twojej wyobraźni. Hmmmm, może nie powinnyśmy mieć tylu opowieści przed snem. A może za późno jemy kolację i to twój brzuszek płata figle twojemu mózgowi. Nie bądź teraz głupi.” Jeśli chodzi o nią, to był to koniec.

Starałem się jej wierzyć, naprawdę. Przyznałam się do mojego strachu bratu Warrenowi, kiedy byliśmy sami w domu, i staraliśmy się jak najlepiej uspokoić siebie nawzajem – razem zbieraliśmy się na odwagę, żeby sprawdzić, czy ktoś rzeczywiście stoi tuż za drzwiami. I oczywiście nigdy nikogo nie było. Ale moje uczucia nie zniknęły i przez długi czas zasypianie było jak osuwanie się w bezradność. Walczyłem z tym każdej nocy, z głową pod kołdrą, aż w końcu czyste wyczerpanie i zmęczone, rosnące ciało po prostu mnie zabrało.

Mam siedem, albo osiem lat, stoję w zagraconym salonie naszego wygodnego domu, patrząc na słoneczny dzień.

„Tato, możemy wyjść do cabany popływać?”

On pstryka na mnie, „Mówiłem ci, że mam pracę do wykonania, Elyn, a poza tym może padać. Ile razy mam ci powtarzać to samo? Czy ty nigdy nie słuchasz?”

Serce mi się kraje na ton jego głosu: zawiodłam go.

I wtedy dzieje się coś dziwnego. Moja świadomość (o sobie, o nim, o pokoju, o fizycznej rzeczywistości wokół i poza nami) natychmiast się rozmywa. Albo chwieje się. Wydaje mi się, że się rozpływam. Czuję się – mój umysł czuje się – jak zamek z piasku, z którego cały piasek osuwa się podczas ustępujących fal. Co się ze mną dzieje? To jest przerażające, proszę, niech to się już skończy! Myślę, że może jeśli będę stała bardzo nieruchomo i cicho, to się zatrzyma.

To doświadczenie jest znacznie trudniejsze, i dziwniejsze, do opisania niż ekstremalny strach lub przerażenie. Większość ludzi wie jak to jest poważnie się bać. Jeśli nie czuli tego sami, to przynajmniej widzieli film, czytali książkę lub rozmawiali z przerażonym przyjacielem – mogą to sobie przynajmniej wyobrazić. Ale wyjaśnienie tego, co nazywam „dezorganizacją”, jest zupełnie innym wyzwaniem. Świadomość stopniowo traci swoją spójność. Nasze centrum ustępuje. Centrum nie może się utrzymać. Ja” staje się mgłą, a solidne centrum, z którego doświadczamy rzeczywistości, rozpada się jak zły sygnał radiowy. Nie ma już mocnego punktu obserwacyjnego, z którego można by spojrzeć na zewnątrz, ogarnąć wszystko, ocenić, co się dzieje. Żaden rdzeń nie trzyma wszystkiego razem, nie dostarcza soczewki, przez którą można zobaczyć świat, dokonać osądu i zrozumieć ryzyko. Przypadkowe momenty czasu następują po sobie. Widoki, dźwięki, myśli i uczucia nie łączą się ze sobą. Żadna zasada organizująca nie bierze kolejnych momentów w czasie i nie składa ich w spójną całość, z której można by wyciągnąć sens. A wszystko to dzieje się w zwolnionym tempie.

Oczywiście mój tata nie zauważył, co się stało, ponieważ to wszystko działo się wewnątrz mnie. I tak jak byłam przerażona w tym momencie, intuicyjnie wiedziałam, że jest to coś, co muszę ukryć przed nim, a także przed kimkolwiek innym. Ta intuicja – że istnieje sekret, który muszę zachować – jak również inne umiejętności maskowania, których nauczyłem się używać, aby radzić sobie z chorobą, stały się centralnymi elementami mojego doświadczenia schizofrenii.

Pewnego wczesnego wieczoru, kiedy miałem około dziesięciu lat, wszyscy inni wyszli na chwilę z domu i z jakiegoś powodu, którego nie mogę sobie teraz przypomnieć, byłem tam zupełnie sam, czekając aż wrócą do domu. W jednej chwili zachodziło słońce, a w następnej na dworze było ciemno. Gdzie byli wszyscy? Powiedzieli, że już wrócą… Nagle, byłem całkowicie pewien, że słyszałem, jak ktoś się włamuje. Właściwie to był nie tyle dźwięk, co pewność, jakaś świadomość. Zagrożenie.

(ciąg dalszy…)

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.