Po śmierci drogiego przyjaciela Queen, Bowiego, który zmarł na raka wątroby zaledwie kilka dni po wydaniu swojego ostatniego albumu, Blackstar, w styczniu tego roku, niektórzy porównywali tragiczną trajektorię tej płyty do Innuendo, wydanego zaledwie dziewięć miesięcy przed śmiercią samego Mercury’ego, który zmarł na zapalenie płuc związane z AIDS. Plotki o pogarszającym się stanie zdrowia Mercury’ego były powszechne, biorąc pod uwagę jego chorobliwą prezencję podczas występów w późnych latach 80-tych, szczególnie w 1990 roku w londyńskim Dominion Theater, gdzie zespół – z niesamowicie wyglądającym Mercurym – był obecny, aby odebrać nagrodę Brit Award za „Wybitny Wkład w Brytyjską Muzykę”, wydarzenie, które stało się ostatnim, kiedy wokalista był widziany publicznie. Jednak pogłoski o jego słabej kondycji były uparcie dementowane, perkusista Roger Taylor upierał się przy jednym z reporterów, że jest „zdrowy i pracuje”, a Mercury szybko odpierał wszelkie pytania dotyczące jego zdrowia podczas rzadkiego wywiadu dla BBC Radio One.

„Freddie odnalazł niesamowity spokój i nigdy tak naprawdę nie słyszałam, żeby się skarżył” – powiedziała później May w dokumencie BBC z 2011 roku o Queen, Days of Our Lives. „Pamiętam, że wyszliśmy pewnej nocy, a on miał straszne problemy ze swoją nogą i myślę, że Freddie zobaczył, jak na nią patrzę i powiedział: 'Och, Brian, chcesz zobaczyć, jak to jest?’ I pokazał mi, a on zareagował na moją twarz i powiedział, 'Naprawdę mi przykro – nie chciałem ci tego zrobić.’ Nigdy nie słyszałem, żeby mówił: 'To jest naprawdę okropne. Moje życie jest do dupy. Zamierzam umrzeć. Nigdy, nigdy, nigdy. Był niesamowicie silną osobą.”

Popularny w Rolling Stone

Dużo jak Blackstar, słuchać Innuendo nie jest konfrontowane ze smutkiem człowieka z jedną nogą w grobie. Raczej album ten jest dziełem artysty patrzącego chorobie prosto w oczy i przyrzekającego „pracować, aż kurwa padnę”, jak Mercury kiedyś powiedział.

I z brzmienia Innuendo wynika, że miał na myśli dokładnie to, co powiedział. Pod wieloma względami Innuendo zapowiadało się jako triumfalna kontynuacja powrotu do hard-rockowych korzeni Queen z początku lat siedemdziesiątych, zapoczątkowanego na niedocenionym The Miracle z 1989 roku, aczkolwiek z kilkoma przygodnymi objazdami w stronę floydowskiej psychodelii, wczesnego EDM i Smiths-owskiego romantyzmu. Album rozpoczął się sześcioipółminutowym utworem tytułowym, który – ze swoim bolero intro, flamenco breakdown i operowym hard-rockowym outro – został natychmiast oznaczony jako „Bohemian Rhapsody II”. Nie ulega jednak wątpliwości, że utwór ten był swoją własną bestią, inspirowaną „Kashmir” Led Zeppelin (medley tych dwóch piosenek został wykonany przez Planta i pozostałych przy życiu członków Queen w 1992 roku podczas Freddie Mercury Tribute Concert na stadionie Wembley). Jest to również jedyny studyjny utwór grupy, na którym pojawił się inny gitarzysta: Steve Howe z Yes dołączył do Maya w drobiazgowo zaprojektowanej środkowej sekcji utworu.

„Zagrali to i byłem cholernie zdmuchnięty”, powiedział Howe brytyjskiemu magazynowi muzycznemu Prog w wydaniu z marca 2012 roku. „Wszyscy wtórowali: 'Chcemy jakiejś szalonej hiszpańskiej gitary latającej nad górą. Improwizuj! Zacząłem majstrować przy gitarze i było to dość trudne. Po kilku godzinach pomyślałem: 'Odgryzłem więcej niż mogę przeżuć’. Musiałem nauczyć się trochę struktury, rozpracować korzenie akordów, gdzie musisz spaść, jeśli wykonujesz szalony bieg w oddali; musisz wiedzieć, dokąd zmierzasz. Ale zbliżał się wieczór, a my bazgroliliśmy, a ja bazgrałem, i okazało się, że to naprawdę dobra zabawa. Zjedliśmy tę piękną kolację, wróciliśmy do studia i posłuchaliśmy. A oni na to: 'To jest świetne. To jest to, czego chcieliśmy.”

Ciężka krawędź albumu, według Maya w filmie promocyjnym z 1991 roku na temat tworzenia Innuendo, była częściowo zainspirowana jego słuchaniem takich mistrzów gitary z końca lat osiemdziesiątych jak Steve Vai i Joe Satriani. Ale gra Maya na płycie wykracza poza bezceremonialny showmanizm, stanowiąc kwintesencję tego, jak on i Mercury byli dwiema połówkami doskonałej całości na frontach Queen, uzupełnianymi przez doskonałą sekcję rytmiczną Deacona i Taylora.

„Zawsze byliśmy silniejsi razem”, stwierdził Roger Taylor w tym promocyjnym wideo. „Czuję się bardzo szczęśliwy, że mieliśmy te fantastyczne czasy. był po prostu wieżą energii, naprawdę. Pracując z nim, zawsze wydobywa z ciebie to, co najlepsze, napędza cię i inspiruje tych, którzy są wokół.”

„Headlong” pochodzi z sesji do przerobionego solowego albumu Briana Maya, zanim dał Mercury’emu szansę na główny wokal i rozpoznał, jak doskonale sprawdza się jako piosenka Queen. Głębsze fragmenty albumu, takie jak „The Hitman” i „I Can’t Live With You” pokazały, że zespół kładzie większy nacisk na ciężkie gitary, niż prawdopodobnie cokolwiek, co zrobił od czasu „Sheer Heart Attack” z 1974 roku. Powrót elektrycznego, błyszczącego ryku zespołu z pewnością był odświeżającym ratunkiem dla tych, którzy czuli się zmuszeni znosić skręty i zwroty Queen przez New Wave, R&B i plastikowy synthpop w latach 80-tych.

„Zawsze byliśmy dość eklektyczni w swoich czasach” – powiedział Taylor w 1991 roku. „I rzeczywiście rozgałęzialiśmy się. Ale za każdym razem, gdy trochę za bardzo się oddalaliśmy, ludzie zaczynali jęczeć i stękać. Myślę, że ludzie naprawdę chcieli zobaczyć powrót do grubo fakturowanej gitary, perkusji, basu, a teraz przypuszczam, że także do linii klawiszy i tych wielkich harmonii. Ten album jest naprawdę wszystkim o tym.”

W międzyczasie, inne części albumu widziały grupę pracującą poza ich strefą komfortu, eksplorującą sfery formy i tekstury, które służyły do punktowania tekstów Innuendo, w których Mercury liczył się ze swoim pogarszającym się stanem. W trakcie pracy nad płytą dosłownie umierał na oczach swoich kolegów z zespołu, co jest doświadczeniem, które napędza niektóre z najbardziej przejmujących momentów na płycie. Pomimo czarnego humoru w wykonaniu piosenkarza, „I’m Going Slightly Mad” opowiada o walce Mercury’ego z demencją związaną z AIDS, która podobno pojawiła się podczas pobytu zespołu w studio.

„Delilah,” z drugiej strony, było słodkim pożegnaniem z ukochaną kotką o tym samym imieniu.

„Just savor every mouthful and treasure every moment when the storms are raging around you”, śpiewał Mercury w balladzie „Don’t Try So Hard”, która, wspierana przez chrzęszczące gitary Maya i producenta Davida Richardsa na ustawionym Korgu M1, sugeruje słaby wpływ Britpopu z końca lat osiemdziesiątych.

Syntezatorowa ballada „These Are the Days of Our Lives”, napędzana conga, jest najbardziej znaczącym singlem Innuendo, biorąc pod uwagę, że została wydana w 45. urodziny Mercury’ego, a jej teledysk oznaczał ostatni raz, kiedy jego fani mogli zobaczyć piosenkarza żywego, jako że został nakręcony w maju ’91 podczas ostatnich etapów jego walki z AIDS. Ballada w stylu „Love of My Life”, była to piosenka, która niosła ze sobą znaczną ilość wagi, biorąc pod uwagę kruchość wyglądu Mercury’ego w czarno-białym wideo, później spotęgowaną, gdy niewydane kolorowe materiały z kręcenia pojawiły się w Days of Our Lives.

„Im bardziej chorował, tym bardziej wydawało mu się, że musi nagrywać”, wyjaśnia Roger Taylor w dokumencie. „Żeby dać sobie coś do zrobienia, jakiś powód do wstania z łóżka, więc przychodził, kiedy tylko mógł. Więc naprawdę, to był okres dość intensywnej pracy”.

Po tym, jak zobaczył, jak dobrze przyjęto Innuendo w jego pierwszych dwóch tygodniach na rynku, Mercury naciskał na zespół, aby uderzyć, póki żelazo jest gorące i pracować nad nowym materiałem.

„Freddie w tamtym czasie powiedział, 'Pisz mi rzeczy, wiem, że nie mam zbyt wiele czasu,'” oświadczył May w Days of Our Lives. „’Pisz mi dalej słowa, dawaj mi dalej rzeczy, będę śpiewać, będę śpiewać. A potem zrób z tym, co ci się podoba i zakończ to.”

To, co wynikło z tych sesji, to Made in Heaven z 1995 roku, podkreślone przez synth-heavy „Mother Love,” nagrane zaledwie kilka tygodni przed śmiercią Mercury’ego i zawierające jego proklamację, że „I long for peace before I die.” Jednakże, biorąc pod uwagę ton i kontekst Innuendo, prawdziwe ostatnie słowo Mercury’ego wydawało się przychodzić w numerze zamykającym album, „The Show Must Go On.”

„Inside my heart is breaking,” Mercury śpiewa w piosence, potężne pożegnanie tylko ostatnio dopasowane przez „I Can’t Give Everything Away” Bowiego. „Mój makijaż może się łuszczyć, ale mój uśmiech wciąż pozostaje na twarzy.”

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.