Mój pies zmarł dzisiaj. Wiedziałam, że umrze, zarezerwowałam wizytę dzień wcześniej.
Dostajesz ostatnią wizytę, „slot na śmierć”, więc gdy poczekalnia weterynaryjna się opróżnia zostajesz tylko ty i twój pies.
Nikt inny nie jest świadkiem twojej straty.
Ubrałam się, zrobiłam makijaż, jakieś perfumy.
Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się to stosowne, że się postarałam. Ale oczywiście on nie wiedział ani nie dbał o to, co miałam na sobie, tylko o to, że tam byłam.
Miał na imię Bazyli, był dużym, podskakującym psem rasy bokser. Lubił piłkę nożną, kurczaki i spać na naszym łóżku.
Od jakiegoś czasu nie dawał sobie rady, zwalniał, tracił na wadze, miał kłopoty z sercem, uszkodzenia neurologiczne.
Ale trzymał się tam, za każdym razem, gdy myśleliśmy, że to koniec, zaskakiwał nas, kolejny nowy lek, kolejny nowy dzień.
Powracał do zdrowia tak często, że żartowaliśmy, iż w ciągu ostatniego roku miał więcej renesansów niż francuski król.
Był uparty. Wiedziałem, że nie chciał umrzeć, nie chciał nas opuścić.
Ostatni nagły spadek koniunktury uświadomił nam, że nie był nieomylny.
Może nie zawsze będzie w pobliżu, może to nie było w porządku pozwalać mu się trzymać.
I tak, zarezerwowałam wizytę, bo jeśli kochasz swojego psa, to właśnie to robisz, prawda?
Ale kiedy po raz ostatni przypięliśmy mu smycz, wydawał się szczęśliwy na kolejną wycieczkę, silniejszy, zainteresowany i podekscytowany. Ufny.
Cieszył się spacerem, słońcem na twarzy, tarzał się w trawie.
’Słuchaj,’ powiedziałam, 'są jeszcze spacery do odbycia, kurczak do zjedzenia. Znów się ożywił. Król wstaje.’
To było nie do pomyślenia, że wyjdziemy z weterynarii bez niego. Z pewnością.
Pomyślałam o okazjach, w których miałam zarezerwowane długie, zaległe wizyty u fryzjera tylko po to, by obudzić się tego dnia z bajecznymi, rozmarzonymi włosami. Cholera!
’Typowe,’ powiedział weterynarz. Tak, typowe.
„Ale mimo to nadal się strzyżesz, prawda?” zasugerował mój mąż.
„Zmierzamy tylko w jednym kierunku”, powiedział weterynarz.
A więc jeśli nie teraz, to kiedy? Teraz, kiedy był jeszcze szczęśliwy, jeszcze cieszył się słońcem?
A może gorzki, gorzki koniec? Złamana noga, zawał serca, upadek w swoim własnym bałaganie? 'Oczywiście, że nie’, powiedziałam.
I tak było dzisiaj.
Mój mąż trzymał go w niedźwiedzim uścisku, podczas gdy ja patrzyłam mu w oczy i dziękowałam, mówiłam, jak bardzo jestem z niego dumna, że go kocham. Kocham Cię Basil.
Ciągle ufając nie szarpał się, patrzył mi w oczy, aż jego oczy już mnie nie widziały.
Następne pół godziny to plama. Nie chciałam widzieć jego ciała. To ciepłe, słodko pachnące futro, które nie trzymało już naszego Basila.
Dzięki Bogu, że nie było nikogo innego, kto mógłby być świadkiem naszej straty, ponieważ nie było wystarczająco dużo łez na świecie w tym momencie.
’Dobra śmierć’, powiedział weterynarz. Dobre życie, miałam nadzieję.
Po dzieleniu z nim domu przez ponad 12 lat, to niewiarygodne, że nie będzie go teraz na kanapie lub w swoim łóżku.
Tak znajomy, że był prawie niewidoczny, był częścią każdego dnia i każdej uroczystości, ale jego stała obecność sprawiała, że nasz dom był tym, czym był.
Ufaliśmy mu. Troszczył się o nas, nie kładł się spać, dopóki wszyscy nie byli w domu, nie jadł, dopóki wszyscy nie byli w domu, ostrzegał nas przed obcymi na zewnątrz.
Był wybranym nocnym towarzyszem w przypadku bezsenności, osobą, do której można się przytulić. Bufor na wszystkie kłótnie. Kochał nas całkowicie i bez reszty.
Choć byłam sfrustrowana jego starzeniem się, jego powolnością, jego bałaganem, wciąż kulał się w kuchni, by podziękować mi za kolację, wciąż dzielnie szczekał na niedoszłych intruzów, wciąż wlókł się po schodach, by powitać nas w domu lub położyć do łóżka. Wciąż był Bazylem.
A mimo to dyskutowaliśmy swobodnie o wszystkich rzeczach, które moglibyśmy zrobić, kiedy Bazyla już nie będzie, wiedząc, że oczywiście w pewnym momencie go nie będzie. Może nowy dywan. Być może zagraniczne wakacje?
Ale te głupie, ignoranckie dyskusje nie brały pod uwagę rzeczywistości, w której Basil faktycznie odszedł.
A teraz odszedł, oddałabym każdy nowy dywan lub zagraniczne wakacje, żeby nadal tu był.
Czy on o tym wiedział? Czy kochałam go wystarczająco, gdy jeszcze tu był? On dbał o nas, ale czy ja dbałam o niego? I kto teraz zaopiekuje się nami wszystkimi?
Jestem załamana, odczuwam fizyczny ból.
Mój mąż jest niepocieszony w kuchni po stracie swojego najlepszego przyjaciela.
Nasze dziewięcioletnie dziecko – którego pierwszym słowem było przybliżenie Basila i które nigdy nie przeżyło dnia bez niego – zdawało się nie przejmować tą wiadomością i sięgnęło po iPada, aby obejrzeć kilka możliwych nowych szczeniaków.
Właśnie znalazłam to samo dziecko mocno płaczące w ich sypialni. Sypialni, którą Bazyli zwykł sprawdzać podczas swoich nocnych obchodów. Ale już nie.
Mój pies dziś zdechł. Ale to nie tylko mój pies dziś umarł.
Alice Wright jest autorką historii życia Basila – Handbags & Poobags: Tales Of A Soho Boxer Dog.
The Fix
Codzienny e-mail lifestyle od Metro.co.uk.
Dowiedz się więcej
.