Kiedy docieramy do chaty, oni już tam są, obserwując nas z wysoka na skałach z widokiem na wodę. Cała nasza piątka wciąż smakuje chłodne, stęchłe powietrze pustego budynku i układa się na poplamionych materacach, gdy Julien dostrzega sylwetkę przez wypaczoną szybę tylnego okna. „Są tam teraz,” mówi. „Chodźmy.”
Minutę później wspinamy się po powierzchni wzgórza, szybko nabierając wysokości. Wiatr porusza się w wielkich prądach nad grzbietem. Przychodzi falami, rozbijając się o nas, a potem wycofuje się, wyciągając powietrze z naszych płuc. Julien i Storm są na przedzie, idą na kozich nogach przez kępy. Staram się naśladować sposób, w jaki pełzną przez wrzosowiska na łokciach, wciskając brzuchy w błoto, cały czas skanując zbocze w poszukiwaniu ruchu.
Po chwili zwalniają i zatrzymują się, a my zbieramy się razem. Storm łapie mnie za oko i wskazuje hamak za głazem, którego używa jako osłony przed wiatrem. Kiwam głową, siadam u jego stóp, zagłębiając dłonie w długiej, martwej trawie, jakby to były włosy. Czekam chwilę, po czym podnoszę głowę, przenosząc wzrok ponad kamienny parapet.
Jesteśmy na tyle blisko, że możemy zobaczyć twarz jelenia w szczegółach: jej kopulasty, niemal rzymski, profil. Ciemne oczy błyskają we wszystkich kierunkach: podejrzane. Powoli opuszczam głowę z powrotem za skałę. Przed nami Julien znów wychyla się ze swojego okopu, po czym wstaje, kręcąc głową. Gone.
Zaczynamy wybierać drogę na wschód, w kierunku wąwozu, aby prześledzić jego ścieżkę z powrotem do domu. Ale wtedy, oni tam są. Dwie samice i młode na przeciwległym brzegu. Jak zjawy. Nie widziały nas. Julien odwraca się i gestem wskazuje Adrianowi: chodźcie. Idą, czołgając się po mokrej ziemi, i znikają pod przepaścią.
Mija minuta, potem kolejna. Leżę oparty plecami o wrzos, nie myśląc o niczym szczególnym. Rozlega się strzał, niemożliwie głośny. Chwila dezorientacji. Potem Adrian i Julien pojawiają się na półce poniżej, machając nam na dół. Trafili ją: strzał z trzaskiem, prosto w kręgosłup. Spadła prosto ze skalnej ściany do wody. Nie żyje.
Jest 13 lutego, a Julien i Storm robili to przez całą zimę. Ta łania (starszy okaz, niezwykle duży, bardzo chudy) jest ich 21. ofiarą w tym sezonie. Ale to nie wystarczy. Julien ma cel, który musi osiągnąć: 30 zwierząt – lub „bestii”, jak je nazywa, dziwne słowo z jego francuskich ust – i bardzo mało czasu, jaki mu pozostał, by go zrealizować. W Szkocji sezon polowań na jelenie kończy się o zmierzchu piętnastego.
Do tego czasu jesteśmy tutaj – czterech mężczyzn i jedna kobieta, ja – spędzając nasze dni na polowaniu na jelenie i nasze noce w pustym domu, z kominkiem na każdym końcu i niewiele więcej. Nie ma elektryczności, nie ma bieżącej wody. Jemy gulasz z wypalonego żelaznego garnka nad ogniem, pijemy wodę z torfowego paleniska, które biegnie pod szczytem domu. Na dwóch gwoździach przy drzwiach wisi łopata, z której składa się toaleta.
Bezdrzwiowa chata ciężko opiera się o tylną ścianę. To tutaj zabieramy martwego jelenia do powieszenia. Julien przerzuca sznur przez krokwie i opuszcza go w dół, rozrzucając przy tym ptasie odchody i pajęczyny. Przewlekając sznur przez dwie szczeliny wycięte w jej biodrach, przypina sznur do sznura i unosi ją jak flagę.
To, co było zwierzęciem, jest teraz przedmiotem. Obserwuję swoje reakcje jak gdyby z góry, podnosząc i ważąc każdą myśl, jak do mnie przychodzi, czujny na piskliwość. Jest ich trochę. Ale chyba nie tak bardzo, jak się spodziewałem.
Julien pochyla się nad jej wynajętą klatką piersiową, reflektor oświetla tors od wewnątrz, i zabiera się ponownie do pracy ze swoim nożem i manierą chirurga. Z łatwością można prześledzić drogę kuli: jej wejście i wyjście, pojedynczy strzaskany kręg pomiędzy nimi. Tragedia w jednym akcie. Kiedy skończył, zsuwamy ją z krokwi, zaciągając jak zasłonę, by zrobić miejsce dla reszty.
Nikt nie jest właścicielem brytyjskich jeleni szlachetnych. Ale jeśli jesteś właścicielem ziemi, na której żyją – lub wypasać z, schronienie w, przejść przez – to przyjąć odpowiedzialność za ich zarządzanie. W Szkocji, gdzie ich liczba podwoiła się w ciągu ostatnich 50 lat, takie zarządzanie oznacza jedną rzecz: coroczny ubój.
I to właśnie w Highlands problem jeleni w kraju widać wyraźnie: obżerają się ogrodami, uprawami i warzywami, wbiegają na oślep na drogę, gdy zbliżają się pędzące samochody. Prawdziwa skala problemu jest trudna do oszacowania, ale nasze najlepsze przypuszczenie jest takie, że obecnie w Wielkiej Brytanii może być aż 1,5 mln jeleni, z czego co najmniej połowa w Szkocji; więcej niż kiedykolwiek od czasu ostatniej epoki lodowcowej. Przemierzają nagie wzgórza w ogromnych stadach – w Cairngorms widziano je w stadach liczących tysiąc sztuk, para unosiła się z ich zmasowanych szeregów. Roją się na wzgórzach jak plaga, pokrywając ziemię jak płaszcz, wybierając ją do czysta, odchodząc tak szybko, jak się pojawiły.
A wraz z jeleniami przychodzi plaga innego rodzaju: przypadki choroby z Lyme, rozprzestrzeniane przez kleszcze, które wykorzystują jelenie jako żywicieli, poszybowały w górę – w niektórych obszarach osiągając rozmiary epidemii. Ale być może najbardziej palące są obawy związane z ochroną środowiska. Jelenie jedzą i jedzą, przytłaczając delikatny ekosystem wrzosowisk, depcząc ziemię, ścinając zbocza z roślinności i zdzierając korę z drzew.
W Glen Affric, niedaleko Inverness, wolontariusze z organizacji charytatywnej Trees for Life spędzili wiele tygodni sadząc rodzime drzewa w surowych zachodnich krańcach gliny. Organizacja ta ma na celu stworzenie korytarza leśnego od wschodniego do zachodniego wybrzeża, łączącego pozostałe fragmenty starożytnego Lasu Kaledońskiego. Ale kiedy założyciel organizacji, Alan Featherstone, wrócił na miejsce w 2015 roku, zastał solidne ogrodzenia dla jeleni spłaszczone przez zimowe zaspy, a znajdujące się w nich sadzonki (brzozy, wierzby, jarzębiny) mocno nadgryzione. Ponad dziesięcioletni wzrost został zniweczony w ciągu kilku tygodni. Teraz, dopóki ogrodzenia nie zostaną odbudowane, wyrwane pędy będą walczyły o wzrost: nowe pędy i liście będą obcinane tak szybko, jak się pojawią, a ich postęp zostanie zatrzymany na zawsze.
Powstanie jeleni przypisuje się częściowo zniknięciu z Wielkiej Brytanii jednego z ich głównych drapieżników: wilków. Zgodnie z folklorem, ostatni dziki wilk w Szkocji został zabity w 1680 roku i od tego czasu jeleniowate przemierzają kraj niezagrożone przez drapieżniki. Stado liczące 300 sztuk, jeśli nie jest niepokojone, może w ciągu 13 lat rozrosnąć się do 3000 sztuk. Tak więc rola drapieżnika – rola wilka – jest tym, w czym teraz obsadzają się właściciele posiadłości w Szkocji.
Około 100 000 jeleni jest zabijanych w Szkocji każdego roku, zdecydowana większość z nich to jelenie szlachetne. Niektóre z nich zabijane są na tradycyjnych sportowych posiadłościach, gdzie od pokoleń przyjeżdżają południowcy i mieszkańcy miast, chętni do ustrzelenia monarchy polan. Ale mniej marzy o strzelanie hinds – najbardziej skuteczny sposób na zatrzymanie wzrostu populacji – a więc odpowiedzialność spada na właścicieli.
Lobby ochrony są najgłośniejsze zwolennicy culls. Ci, którzy troszczą się o lasy i dzikie kwiaty, argumentują za wojną na całego, wskazując na badania z University of East Anglia, które rozważały masowy ubój 50-60% wszystkich jeleni w Wielkiej Brytanii. Wildlife fundacje znaleźć się wzywając do śmierci dziesiątki tysięcy dzikich zwierząt.
Perspektywa masowego odstrzału jeleni jest jeden, który wzbudza wielką pasję, choć argumenty za i przeciw pochodzą z nieoczekiwanych kwartałów. Jeśli ekolodzy toczą wojnę, to zakłady strzeleckie – ci zawodowi zabójcy jeleni – wzywają do pokoju, do łagodnego podejścia. Obawiają się, że ubój pójdzie za daleko; że coś specjalnego zostanie utracone.
Dwa razy w roku właściciele ziemscy w każdym regionie i przedstawiciele organu rządowego Scottish Natural Heritage zbierają się w „grupach zarządzania jeleniami”, aby podzielić się swoimi celami na dany rok. Wspólne podejście jest konieczne, ponieważ jelenie dryfują tam i z powrotem po wrzosowiskach w przypływach wyrównanych z porami roku. Przekraczają granice pomiędzy posiadłościami na otwartych zboczach, nieoznaczonych płotami czy murami. W ten sposób działania każdego właściciela ziemskiego mają bezpośredni wpływ na jego sąsiadów: jeśli jeden z nich uchyla się od obowiązku corocznego uboju, liczebność zwierzyny w całym regionie wzrasta. W ich interesie jest więc współpraca, ale przy tak wielu ścierających się poglądach i przekonaniach, te tak zwane grupy zarządzające często stają się nie do opanowania.
Julien, mój przyjaciel ze strzelbą, jest odpowiedzialny za zarządzanie jeleniami w East Rhidorroch Estate w pobliżu Ullapool, portu na północno-zachodnim wybrzeżu, przez ostatnie trzy lata. Przyjechawszy tam jako turysta z plecakiem, szukający pracy w zamian za zakwaterowanie i doświadczenie, zakochał się w średniej córce właścicieli, Ionie, i razem młoda para przejęła prowadzenie odległej posiadłości.
Początkowo sąsiad posiadał prawa do prześladowania jeleni – a wraz z nim odpowiedzialność za przeprowadzanie uboju – na swojej ziemi, ale kiedy w 2014 roku skończyła się dzierżawa tych praw, wydawało się naturalne, że East Rhidorroch powinien je odzyskać. Dla Juliena, który studiował ekologię na studiach licencjackich, był to ciekawy sposób na zastosowanie tego, czego nauczył się na zajęciach. Rzeczywiście, to wszystko otaczało go tutaj, w zachodniej części Highlands, ze stadami łani i jeleni przemierzających wzgórza, i łowcami jeleni w zakrwawionych tweedach przejeżdżających na swoich quadach. To była część kultury jego przybranego domu – i czy nie był to jeden z powodów, dla których znalazł to miejsce tak czarujące?
Nieuchronnie, rzeczywistość okazała się dość skomplikowana. Odpowiedzialność za ubój okazała się uciążliwa dla niedoświadczonego Francuza, który nigdy wcześniej nie posiadał broni. Highland ghillies często wywodzą się z rodzin stalkerów i całe życie spędzili na wzgórzach. Wiedzą, jak pogoda wpływa na zachowanie jeleni i gdzie można je znaleźć o wschodzie, południu i zachodzie słońca.
Ale jak trudno było się tego wszystkiego nauczyć, negocjowanie polityki jeleni było jeszcze trudniejsze. Dwa razy do roku para musi uczestniczyć w spotkaniach lokalnej grupy zarządzającej jeleniami – wielogodzinnych spotkaniach, odbywających się w ponurych hotelowych salach konferencyjnych, na których nigdy nie udaje się osiągnąć konsensusu. Ostatnim razem, jak mówi mi Iona, ponad godzinę trwała kłótnia, zanim w ogóle poruszono temat jeleni. Tysiące za podstawowy sprzęt: karabin za 600 funtów, luneta za 1500 funtów. Moderator do tłumienia wystrzałów. Zakamuflowany strój myśliwski we wrzosowych odcieniach: kiecka, spodnie, ciężkie buty, kominiarka. Kursy szkoleniowe. Sposób transportu martwego jelenia do domu: być może quadem (5.000 funtów) lub kucykiem góralskim. Spiżarnia dla zwierzyny, gdzie mięso mogłoby być zawieszone i przetworzone. I dni i dni, które w przeciwnym razie mogłyby być spędzone hodowla owiec, zamiast teraz przeszedł brzuchem w dół w błocie na górze.
Na początku, Julien nie mógł dostać to dobrze, rujnując swoje szanse na zabicie inny sposób za każdym razem. Idąc pod wiatr od jelenia. Odsłaniając się na tle panoramy. Jego palce zbyt długo drżały na spuście. Często wracał o zmierzchu z pustymi rękami i tak wyczerpany, że o 16:00 kładł się do łóżka i pozostawał tam aż do wschodu niskiego zimowego słońca nad zboczami doliny o 10:00 rano następnego dnia, kiedy to wyruszał ponownie.
Wtedy, w jeden z najzimniejszych dni w roku, pod koniec swojej pierwszej zimy jako stalker jeleni, jego wysiłki zostały nagrodzone. Wyruszając samotnie, zakamuflowany w śnieżnobiałym kombinezonie, osiągnął wreszcie niewidzialność. W krainie bieli i ciszy, stał się biały, stał się cichy.
Grupa 70 jeleni przemieszczała się po zboczu wzgórza, ich oczy prześlizgiwały się po jego nieruchomym ciele w śniegu, i przyszły, aby go otoczyć. „Były wszędzie”, wspomina. „Bawiły się i walczyły. Nie miały pojęcia, że tam jestem.” Leżał jak kamień pośród nich, oceniając ich. Zauważył starszą, niedowagę, która była głównym celem i przygotował się do działania. Mijały sekundy. Jeśli strzelę, pamięta, że myślał, ta piękna chwila skończy się na zawsze. Potem pociągnął za spust.
Jako nastolatek dorastający w eleganckim St Andrews, Mike Daniels marzył o uratowaniu świata. Jak sam mówi, był „hipisem”. Wegetarianinem. Chciał odcisnąć swoje piętno. Kiedy miał 16 lat, zorganizował dla siebie okres praktyki zawodowej w Creag Meagaidh, rezerwacie przyrody w Cairngorms, gdzie wierzba wełnista i skalnica rosną na złoconym płaskowyżu górskim; enklawie kropiatki, zająca śnieżnego i zająca górskiego.
Pierwszego dnia, zdenerwowany i podekscytowany, został odebrany ze stacji i odwieziony do miejsca, w którym miał się zatrzymać, a kiedy wysiedli z samochodu, zauważyli jelenia błąkającego się w pobliskim lesie. Sprawy potoczyły się szybko. Mężczyzna, który prowadził samochód wyskoczył i chwycił z tyłu swoją strzelbę. Zastrzelił jelenia, wypatroszył go na poboczu drogi, a następnie podniósł na dach. „Krew spływała po przedniej szybie” – mówi Mike. „To był mój wstęp.”
Chociaż szokujące dla idealistycznego nastolatka, był to odpowiedni początek kariery, która została zdefiniowana przez trudne relacje między wymaganiami ochrony przyrody a samymi dzikimi jeleniami. Mike dostrzega podobną emocjonalną podróż u wielu osób, które od tamtej pory pracują z nim w terenie. „Myślą, że jelenie są urocze, że Szkocja jest piękna … a potem dowiadują się więcej na ten temat”. Strzały jeleni, on teraz wierzy – po obejrzeniu spustoszenia, jakie mogą spowodować z pierwszej ręki – są złem koniecznym. Sposób na przywrócenie naturalnego porządku.
W 2004 roku, Mike pracował dla tego, co wtedy nazywało się Deer Commission, kiedy on i jego koledzy zostali wezwani do przeprowadzenia awaryjnego uboju w Glenfeshie, posiadłości należącej do duńskiego miliardera w Parku Narodowym Cairngorms, gdzie liczby jeleni mogły wzrosnąć do niezwykłych poziomów: szacunkowo 95 na km kwadratowy. Do najodleglejszych zakątków posiadłości przyleciały helikoptery ze snajperami, a dziesiątki pracujących na zlecenie stalkerów zostało zaangażowanych do intensywnej pracy. Mike był w spiżarni, przetwarzając ciała.
W sumie, ponad 500 jeleni zostało ubitych. Strzał – pierwsza interwencja państwa w prywatnej posiadłości – wywołał ogromne kontrowersje. Obrońcy praw zwierząt oskarżyli komisję o działanie niezgodne z prawem. Local gamekeepers inscenizowane masowy protest przeciwko „rzezi”, który, jak powiedzieli, poszedł przeciwko „nasz sposób życia, nasza moralność, nasze przekonania … a przede wszystkim nasz szacunek dla jelenia”. Sąsiadujący właściciele ziemscy i lokalni mieszkańcy wzięli do fal radiowych, aby wyrazić swoją dezaprobatę.
Teraz, jako szef zarządzania ziemią John Muir Trust, organizacji charytatywnej poświęconej zachowaniu dzikich miejsc w Szkocji, Mike widzi te same argumenty odgrywające się raz po raz. Jako właściciel kilku dużych gospodarstw w całym kraju, grupa ochrony przyrody wykorzystuje swoją władzę do zarządzania gruntami w sposób, który stawia na pierwszym miejscu środowisko, zwłaszcza poprzez zachowanie i regenerację fragmentów niegdyś wielkiego Lasu Kaledońskiego.
Aby to zrobić, twierdzą, muszą znacznie zwiększyć liczbę jeleni odstrzelonych na swoich terenach. Alternatywa – odgrodzenie zagrożonych terenów leśnych – nie wchodzi w grę. Mike wzdycha, gdy poruszam ten temat: „słowo na F”. Zarówno on, jak i trust uważają, że grodzenie jest „leczeniem objawów, a nie przyczyn” i powstrzymuje jelenie przed szukaniem schronienia w surowych warunkach szkockiej zimy. Oni raczej zmniejszyć liczby tak znacznie, aby uczynić ogrodzenia niepotrzebne.
Jakkolwiek dźwięk ich rozumowania, to nie robi nic, aby przylgnąć do nich właścicieli sąsiednich posiadłości sportowych. Wartość takiej posiadłości jest częściowo oparta na liczbie jeleni dostępnych do odstrzału każdego roku – dobra zasada to około jeden na każde 16 jeleni na wzgórzu. A ci, którzy płacą za przyjemność strzelania do jelenia (lub o wiele więcej, za przyjemność posiadania prywatnego lasu jelenia) nie chcą spędzić zbyt długo bezowocnie wędrując po polanach bez obserwacji. Ale chociaż niektóre posiadłości osiągają znaczne dochody z turystyki związanej z ubojem, są one w mniejszości. „To trochę jak z posiadaniem klubu piłkarskiego. Niewiele z nich – Chelseas, Man United – są wielkimi maszynami do zarabiania pieniędzy. Generalnie jednak, działają ze stratą.”
Truizm z Highland: nie bogacisz się na posiadaniu lasu jeleni; posiadasz las jeleni, bo jesteś bogaty. Tak czy inaczej, taktyka John Muir Trust, która nie trzyma się kurczowo, przysporzyła im wielu wrogów. Sporadycznie wybuchają nowe potyczki: w Knoydart, dzikim zachodnim półwyspie, do którego można dotrzeć tylko łodzią, w 2015 roku rozgorzała kłótnia, gdy stalkerzy z trustu zastrzelili dziesiątki jeleni ponad uzgodniony cel. Niektóre, zestrzelone w najbardziej odległych miejscach, pozostawiono, by gniły tam, gdzie upadły, lub zostały rozszarpane przez orły.
Język używany przez protestujących w tych przypadkach jest emocjonalny: ci, którzy przeprowadzają ubój, są oskarżani o „bezsensowną rzeź”, o stworzenie „krwawej łaźni” lub „masakry”. Dla Mike’a te obelgi są krzywdzące i pełne hipokryzji: liczby zastrzelonych przez John Muir Trust stanowią ułamek całkowitej liczby zwierząt zabijanych każdego roku w całym kraju. A wielu z tych, którzy stawiają zarzuty, sami strzelają do jeleni.
Ale kontrowersje mówią o głębokim niepokoju związanym z masowym zabijaniem wśród wielu z tych, którzy zarabiają na życie na wzgórzu. Myśliwi protestujący w Glenfeshie nie demonstrowali swojego „szacunku” dla zwierzyny dla efektu. Wśród stalkerów wyrósł wyspecjalizowany nurt etyki ludowej: zasady opierają się na postrzeganym sportowym duchu, na uczciwości, na tradycji. Dla nich przylecenie helikopterem jest po prostu złe, przypomina oszukiwanie. Podobnie jak pozostawianie tusz na pastwę losu. Tak samo jak zabranie zbyt wielu sztuk za jednym razem.
W którym momencie ubój zamienia się w masakrę? Wielkie pytania, nad którymi można się zastanawiać, patrząc w lufę karabinu.
W trawiastym zagłębieniu za biało-piaszczystą plażą w Achmelvich – maleńkiej, odległej wiosce na zachodnim wybrzeżu – Ray Mackay, hodowca, mieszka w drewnianym domu z widokiem na mały, zielony lochan usiany liliami wodnymi. Siedzę przy jego stole, podziwiając widok, kiedy pojawia się, niosąc herbatę i teczkę A4 z pretensjami. On i Assynt Crofters’ Trust, którego jest wiceprzewodniczącym, walczą o coraz wyższą stawkę z rządem o los jeleni szlachetnych na ich ziemi.
Ich ziemia: to jest termin operacyjny. Na początku lat 90-tych, dzierżawcy Assynt stoczyli inną bitwę – długą i ciężką – kiedy podjęli się pierwszego wykupu prywatnego majątku przez społeczność, zbierając setki tysięcy funtów, aby kupić ziemię, na której żyli i pracowali, od nieobecnego właściciela, z którym zmagali się przez lata.
Przypadek crofterów z Assynt stał się symbolem wielu nierówności własności ziemi w Szkocji, gdzie zaledwie 500 osób posiada ponad połowę ziemi, i gdzie ból masowego wywłaszczenia w XVIII i XIX wieku wciąż odbija się głośnym echem w kulturze.
Problem, mówi Ray, obraca się wokół resztki starodrzewu znajdującego się częściowo na ich ziemi. Organ rządowy, Scottish Natural Heritage, uważa, że jest on zagrożony z powodu nadmiernego wypasu i doradził im przeprowadzenie nadzwyczajnego uboju; Crofters’ Trust nie zgadza się z tym, kwestionując szacunki dotyczące populacji i wskazując na nieprawidłowości w badaniach. Nie chodzi tylko o zasadę sprawy, mówi Ray. Co roku strzelają oni do jeleni z powodów związanych z zarządzaniem. Dla nich sprawa jest kwestią skali. Jeśli zaakceptują masowy ubój, wierzą, że mogą wysłać jelenie na ich osiedlu do gwałtownego spadku.
The crofters ciężko pracowali, aby uciec od długów i uczynić społeczność zrównoważoną. „Udało nam się przetrwać” – mówi Ray. „To nie było dane”. Assynt nie jest zamożnym obszarem. Małe miasteczka dzierżawców skromnych, bielonych domków i nowoczesnych bungalowów przylegają do surowego wybrzeża, połączone krętymi, jednotorowymi drogami. Wnętrze półwyspu to pofałdowany koc torfowiska: przesiąknięty, kamienisty i nieprzystosowany do rolnictwa. Jest tu więcej jeleni niż ludzi. Pokazuje mi najnowsze rachunki: dochody z łowiectwa i sprzedaży dziczyzny stanowią prawie jedną szóstą wszystkich zysków. Tutaj jelenie są raczej dobrem niż hobby – to nie jest projekt próżności drużyny piłkarskiej – i nie zamierzają ryzykować wyczerpania tego naturalnego zasobu.
W zeszłym roku spór ze Szkockim Dziedzictwem Narodowym doszedł do skutku. Po odrzuceniu dobrowolnego uboju, crofters zostały zagrożone z sekcji 8 zamówienia – przymusowy ubój. The crofters byłby grzywny £ 40,000 za brak zarządzania liczbami jeleni odpowiedzialnie, i musiałby zapłacić koszty operacji – suma, która prawdopodobnie daleko zaćmić grzywny.
Dla rządu, taki ruch byłby żenujący: że te uprawnienia prawne powinny być stosowane po raz pierwszy przeciwko grupie społecznej, która była kiedyś cause célèbre i ulubieńcem zdecentralizowanego parlamentu. Spór zebrał kolumny cali; crofters 'przewodniczący przysiągł, że pójdą do więzienia, a nie przestrzegać. W końcu Szkockie Dziedzictwo Naturalne wycofało się. Kompromisowe porozumienie, które byłoby do przyjęcia zarówno dla dzierżawców, jak i konserwatorów przyrody, jest nadal wypracowywane. Ze wszystkich rezultatów, jest to być może najlepszy. Ale to był wyczerpujący, frustrujący proces dla wszystkich zaangażowanych.
Jest pewna klasa obrońców przyrody, mówi Ray, którzy są bardzo gorliwi, a ich serca są na właściwym miejscu – ale na podstawowym, bezdyskusyjnym poziomie, są oni zazwyczaj przybyszami. Kiedy wjeżdżają, wysuwając żądania, od razu tworzy się napięcie. „Podskórnie wydaje się, że mówią, iż nie zarządzamy naszym środowiskiem tak dobrze, jak byśmy mogli. Ale to jest miejsce, gdzie można znaleźć dzikie koty. Nury czarnoszyje.”
Opowiada mi o mapie sporządzonej niedawno przez rząd, która określiła posiadłość Trust’s North Assynt Estate jako jeden z najbardziej rozległych obszarów dzikiej przyrody w kraju. Bezmyślnie kiwam głową w aprobacie, wyobrażając sobie wspaniały, zakrzywiony aspekt krajobrazu Assynt. Jest to surowe, pozbawione drzew miejsce, gdzie orły przednie szybują nad smaganym wiatrem księżycowym krajobrazem wrzosowisk i torfowisk kocowych.
„Ale to są nasze wspólne pastwiska!” woła Ray. „Pewnego dnia zdecydują, że to 'dzika ziemia’, ale dla nas to miejsce, gdzie pracujemy.”
Jego słowa przywołują pisarstwo historyka środowiska Williama Cronona, który w 1995 roku napisał, że „daleka od bycia jedynym miejscem na Ziemi, które stoi z dala od ludzkości, dzika przyroda jest dość głęboko ludzkim tworem”. Dla niewprawnego oka, otwarte przestrzenie Assyntu wydają się być nieokiełznaną, nieujarzmioną krainą. Dla jego mieszkańców, są one pokryte ludzką historią.
Patrząc przez ten pryzmat, pytanie o to, co jest naturalne i co jest nienaturalne jest splątane. Czy rozmnażanie się jeleni jest wynikiem ludzkiej ingerencji? Z dużym prawdopodobieństwem tak. Czy zatem ponosimy odpowiedzialność za usunięcie nadmiaru, za przywrócenie ziemi do równowagi bardziej zgodnej z tym, co było wcześniej? Jaki jest lepszy sposób działania? Co jest bardziej moralne? Co jest bardziej naturalne?
To jest fragment Winterkill autorstwa Cala Flyna, opublikowany w Granta 142: Animalia. Wejdź na stronę granta.com/guardian, aby zapoznać się ze specjalną ofertą prenumeraty Guardiana z 25% zniżką
.