Popularne na Variety

It don’t mean a thing if it ain’t got that bling in Baz Luhrmann’s „The Great Gatsby,”, który pojawia się sześć miesięcy po pierwotnie planowanej grudniowej dacie premiery, ale zachowuje coś w rodzaju wypasionej świątecznej atmosfery, jak parada z okazji Święta Dziękczynienia Macy’ego w inscenizacji Liberace. Nie jest więc zaskoczeniem, że australijski twórca, który stoi za krzykliwymi, bardziej-jest-bardziej spektaklami „Moulin Rouge” i „Australii”, stworzył „Gatsby’ego” mniej w duchu powieści F. Scotta Fitzgeralda, niż w duchu jej tytułowego antybohatera – mężczyzny, który wierzy, że wysadzany klejnotami nadmiar pomoże mu zdobyć serce tej jedynej, której jego pieniądze nie mogą kupić. Publiczność kinowa może okazać się równie kapryśna i nieuchwytna jak Daisy Buchanan, ale można się założyć, że gwiazdorska obsada (i ścieżka dźwiękowa) oraz czysta wartość ciekawości zapewnią tej koprodukcji Warner/Roadshow najlepsze w karierze Luhrmanna liczby w box office (rekord należy obecnie do „Australii” i wynosi 211 milionów dolarów), choć nie na tyle, by usprawiedliwić jej rzekomy budżet w wysokości 127 milionów dolarów.

Jak migająca zielona latarnia na końcu doku Daisy – tak blisko, a jednak tak daleko – arcydzieło amerykańskich listów Fitzgeralda było syrenim zewem dla filmowców od czasu jego publikacji w 1925 roku. Pierwsza, niema ekranizacja pojawiła się zaledwie rok później (i obecnie, jak wiele filmów z tamtej epoki, uważana jest za zaginioną), a kolejne wersje pojawiły się w 1949 roku (przekształcona w film noir), 1974 roku (najbardziej znana, z Robertem Redfordem i Mią Farrow) oraz w telewizji kablowej w 2000 roku. Rzadko uwzględniane w oficjalnych spisach „Gatsby’ego”, dość ciekawe „G” z 2002 roku znalazło analogię dla Fitzgeraldowskiej Ery Jazzu w świecie współczesnej elity hip-hopowej, na długo przed tym, jak Luhrmann uznał za stosowne zaciągnąć Shawna „Jay-Z” Cartera jako współpracownika do wesołej, anachronicznej ścieżki dźwiękowej swojego filmu. Ale nikt jeszcze nie złamał „Gatsby’ego” w filmie tak pomysłowo, jak zrobiła to firma teatralna Elevator Repair Service w swojej adaptacji scenicznej z 2010 roku, „Gatz,” zbudowanej wokół nie skróconej, od okładki do okładki recytacji powieści przez jednego aktora.

Take Our Poll

Często mówi się, że świetne książki tworzą gorsze filmy i vice versa, ale jest coś szczególnego w „Gatsby’m”, co wydaje się przeciwstawiać ekranowi. Przekształcona w lektora, pierwszoosobowa narracja Nicka Carrawaya (tutaj granego przez Tobeya Maguire’a) staje się sztywna i sucha (przypuszczalnie problem ten ominął wersję niemą). Pięknie wykorzystane przez Fitzgeralda symbole i znaki stają się ołowiane: zielone światło, żółty roadster, góra szytych na miarę koszul, nieużywany basen i wiecznie czujne oczy spoglądające z billboardu przedsiębiorczego okulisty z Queens. Z Luhrmannem u steru, te urządzenia stają się większe i bardziej dosłowne niż kiedykolwiek, aż do momentu, gdy zaczynają przypominać strzeliste monolity z „2001”.”

Oczywiście, oskarżanie Luhrmanna (który również współtworzył scenariusz z częstym współpracownikiem Craigiem Pearce) o przesadę jest trochę jak obwinianie lamparta za jego plamy. Kochać czy nienawidzić, brać czy nie, to bezsprzecznie jego „Gatsby” na wylot, i jak wszystkie takie carte-blanche extravaganzas (coraz rzadsze w dzisiejszych ostrożnych czasach Hollywood), emanuje niezaprzeczalną fascynacją – przynajmniej przez jakiś czas. W notatkach do swojej niedokończonej powieści „Ostatni potentat” Fitzgerald napisał, że „akcja jest charakterem”, ale dla Luhrmanna akcja to scenografia, stylizacja fryzur, suknie od Prady i zamaszyste, wirujące, wzmocnione CGI ruchy kamery, które oferują więcej widoków z lotu ptaka na Long Island (właściwie Fox Studios w Sydney) niż „Hobbit” na Śródziemie. Prawdopodobnie film osiąga swój orgiastyczny szczyt w 30 minutach, z pierwszym pełnym ujawnieniem samego Gatsby’ego (Leonardo DiCaprio), któremu towarzyszy eksplozja fajerwerków i erupcja Gershwina na ścieżce dźwiękowej. Dokąd, tak naprawdę, można się stąd udać?

PHOTOS: 'Wielki Gatsby’ Premiera: Film otwiera się w Nowym Jorku

Ale jakże Luhrmann się stara. Wraz z autorem zdjęć Simonem Dugganem uwalnia każdą manipulację, jaka przyjdzie mu do głowy – sepiowe retrospekcje, rozbite zbliżenia, podzielone ekrany, superpozycje, kronikarskie materiały filmowe z epoki, nowe materiały filmowe zdegradowane tak, by przypominały kroniki filmowe z epoki – a wszystko to w trzech steroskopowych wymiarach. Tylko od czasu do czasu styl ten wydaje się być rzeczywistą odpowiedzią na tekst, a nie wizualnym cyrkiem działającym niezależnie od niego. W jednym z bardziej uderzających fragmentów filmu, słynne spostrzeżenie Carrawaya, że czuje się on jednocześnie „wewnątrz i na zewnątrz, jednocześnie oczarowany i odepchnięty”, staje się liryczną mozaiką wspólnych nowojorskich doświadczeń. Mniej efektownie, Luhrmann sprawia, że całe zdania z powieści pojawiają się na ekranie – zabieg ten jest wytłumaczalny przez zabieg kadrowania, który sytuuje Carrawaya w sanatorium, opowiadającego historię Gatsby’ego zauroczonemu psychiatrze (Jack Thompson), który zachęca go do spisania tej opowieści.

To, co Luhrmann pojmuje jeszcze mniej niż poprzedni adaptatorzy opowieści, to fakt, że Fitzgerald, poprzez swojego surogata Carrawaya, oferował relację naocznego świadka upadku amerykańskiego imperium, a nie zaproszenie na bal. Luhrmann jednak znacznie silniej identyfikuje się z Gatsbym niż z Nickiem, a bohater zamiast tragiczną postacią skrzywdzoną przez swój fałszywy optymizm i nieodwzajemnioną tęsknotę, staje się obiektem zazdrości – kimś, kogo wytworną rezydencję i ciuchy z wybiegów byłoby strasznie miło nazywać swoim własnym. Więc szampan leje się jak monsunowy deszcz, a dzikie imprezy huczą. Kogo obchodzi, że jesteś skazany na przedwczesny koniec, tak długo, jak wychodzisz wyglądając fantastycznie?

W tym „Gatsby” wszyscy wyglądają jak należy, nie tylko DiCaprio i Carey Mulligan (jako Daisy), chociaż w latach od jego innowacyjnego, nowocześnie ubranego „Romea + Julii”, gdzie styl nadal znajdował się w równowadze z treścią, Luhrmann stał się mniej zainteresowany występami niż artystycznymi pozami. Od czasu do czasu, jakby przypadkiem, przez dobrze wypielęgnowaną powierzchnię filmu przebija się coś na kształt prawdziwych emocji, jak wtedy, gdy Gatsby opowiada o swoim pierwszym spotkaniu z Daisy, a jego twarz rozświetla dziecięca nadzieja, która tak zachwyca Nicka. Częściej jednak „Gatsby” sprawia wrażenie dobrze przećwiczonej klasyki, w której aktorzy wypowiadają swoje kwestie sprawnie, ale bez widocznych uczuć, które za nimi stoją. Zdecydowanie najżywsza praca w filmie pochodzi od dwojga aktorów, którzy mają tylko kilka minut czasu ekranowego między sobą: szczupła, długonoga nowicjuszka Elizabeth Debicki jako gabby golfista Jordan Baker oraz, w jednej scenie, która oznacza jego spóźniony debiut w Hollywood, gwiazda Bollywood Amitabh Bachchan jako krzykliwy żydowski „hazardzista”, Meyer Wolfsheim.

Wśród jednolicie zrealizowanych projektów technicznych, żona Luhrmanna, producentka Catherine Martin (dwukrotna zdobywczyni Oscara za „Moulin Rouge”) po raz kolejny wyróżnia się projektem produkcji i kostiumów.

Zdjęcia z filmu:

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.