Można by pomyśleć, że po stu latach „Man Of Constant Sorrow” w końcu się zestarzeje. Ale ten amerykański standard folkowy, który wykonywali wszyscy, od młodego Boba Dylana po norweską grupę dziewczęcą Katzenjammer, i który pomógł zapoczątkować współczesny ruch Americana dzięki sprytnemu umieszczeniu go w filmie „O Brother, Where Art Thou?”, tkwi w zbiorowych umysłach melomanów co najmniej od 1913 roku. Poprzez wiele różnych melodii, przeróbek i iteracji („girl”, „soul”, etc.) „Man Of Constant Sorrow” nie chciał umrzeć.
To starodawny prezent, który nie przestaje dawać; złe samopoczucie nigdy nie było tak dobre.
Każdy, kto zna nominowany do Oscara „O Brother” i jego multi-platynowo sprzedającą się ścieżkę dźwiękową, może zaśpiewać wers lub dwa. T Bone Burnett, który w dzisiejszych czasach produkuje co trzecią komercyjnie wydaną płytę, był kuratorem muzyki do słynnej satyry braci Coen, utrzymanej w tonacji sepii, i uczynił piosenkę The Soggy Bottom Boy jej wielkim, porywającym numerem. Portretowani przez George’a Clooneya, George’a Nelsona i Johna Turtorro, którzy mogą, ale nie muszą być w stanie udźwignąć melodię, prawdziwych wokali do The Soggy Bottom Boys dostarczyli autor piosenek z Nashville Harley Allen, muzyk bluegrassowy Pat Enright oraz Dan Tyminksi, gitarzysta i mandolinista wypożyczony z Alison Krauss i Union Station. Wielki, piękny, niedźwiedzi głos Tyminskiego, któremu wtórowały brązowo-słodkie harmonie Enrighta i Allena, wypełniony był wystarczającą ilością duszy, żaru i ognia, by roztargniony naród wstał i zwrócił na niego uwagę. W filmie, w którym nie zabrakło mocnych wokali Ralpha Stanleya, Gillian Welch i Alison Krauss, Tymiński był więcej niż sobą. Zaśpiewał tę piosenkę tak, jakby ją przeżył i z takim przekonaniem, że ostatecznie trafiła ona na 35 miejsce listy przebojów Billboard Hot Country Singles w 2002 roku. O Brother pomogło uczynić z Tymińskiego, Kraussa, Welcha i Burnetta bardzo szanowanych (i atrakcyjnych rynkowo) artystów, którymi są dzisiaj, a także zapoczątkowało fantastyczną trasę koncertową i film Down From The Mountain. Był to również efekt „trickle-down”, który można dostrzec w kwitnących karierach dzisiejszych mocno nagłośnionych, akustycznych aktów, takich jak The Avett Brothers i Mumford & Sons.
Ani filmy, ani sprzedaż albumów, ani niewytłumaczalnie popularne brytyjskie akty folkowe nie były prawdopodobnie po myśli twórcy piosenki, którego obecne nazwisko i miejsce pobytu są nieznane. Spekuluje się, że wyszła ona spod pióra Dicka Burnetta (dalekiego krewnego T Bone’a?), w większości niewidomego skrzypka z Kentucky, ale nie da się tego potwierdzić. Burnett, który opublikował tę melodię pod nazwą „Farewell Song” w śpiewniku z 1913 roku, miał chwilę zwątpienia, gdy zapytano go, czy rzeczywiście ją napisał, stwierdzając „Myślę, że dostałem tę balladę od kogoś… Nie wiem. To może być moja piosenka”. Ralph Stanley tak nie uważał. Legenda bluegrassu powiedziała NPR, że piosenka jest prawdopodobnie o sto lub dwieście lat starsza niż sam Burnett. „Pierwszy raz usłyszałem ją będąc małym chłopcem” – wspominał Stanley, który nazwał po niej swoją autobiografię. „Mój tata miał kilka słów do niej, i słyszałem jak ją śpiewał, a mój brat i ja, dołożyliśmy do niej jeszcze kilka słów i przywróciliśmy ją do życia. Myślę, że gdyby nie to, przepadłaby na zawsze.”
Jako The Stanley Brothers, Ralph i jego brat Carter dali piosence jej wielkie coming out party w 1951 roku, kiedy to wycięli ją dla Columbia Records. Kiedy już została wchłonięta do kanonu muzyki folkowej, Bob Dylan polubił ją, nagrywając ją na swoim debiutanckim albumie z coverami z 1961 roku, Bob Dylan. Wersja Dylana jest o wiele bardziej smutna niż wersja O Brother, z melodią zupełnie inną niż u Tymińskiego. I podobnie jak reszta płyty, ukazuje jego wyjątkową zdolność do wcielania się w zwietrzałego, flegmatycznego starca (na długo przed tym, jak miał się nim stać). Ale Joan Baez, jego przyszła partnerka w duecie, dotarła do utworu jako pierwsza, doprawiając go zaimkami (jak to miała w zwyczaju) i przekształcając w „Girl Of Constant Sorrow” (być może wzorując się na lirycznej przeróbce dokonanej przez wdowca Sarah Ogan Gunning w 1936 roku). Judy Collins poszła za przykładem w ’61; jej debiutancki album został zatytułowany A Maid Of Constant Sorrow, i to na pewno było melancholijne.
Jeśli wszyscy mogliby się zgodzić co do skuteczności centralnego pomysłu piosenki, nikt nie wydaje się być w stanie dojść do konsensusu w sprawie słów. Wersja O Brother ma ten wyborny samorodek: Możesz pochować mnie w jakiejś głębokiej dolinie / Na wiele lat, gdzie mogę leżeć / Potem możesz nauczyć się kochać innego / Podczas gdy ja będę spał w grobie”. Wersja Dylana nie ma tego wersu, za to gra na aspekcie młodego, zbuntowanego chłopaka: „Twoja matka mówi, że jestem obcy, mojej twarzy już nigdy nie zobaczysz” – mówi do swojej wkrótce byłej kochanki, po czym obiecuje, że będzie się z nią zakradał w niebie. Bohater Dylana wędruje „przez lód i śnieg, śnieg i deszcz”, podczas gdy Stanley spędza „sześć długich lat w kłopotach”, bez przyjaciół, którzy mogliby mu teraz pomóc.
Czy piosenkarz żegna się ze starym Kentucky (Tymiński), Kolorado (Dylan), czy Kalifornią (Collins), ktoś dostaje wielkiego całusa. „Man Of Constant Sorrow” to w zasadzie jedna z najstarszych amerykańskich piosenek o rozstaniu. „Gdybym wiedział, jak źle mnie potraktujesz, kochanie, nigdy bym nie przyszedł”. To właśnie ta słoneczna perspektywa pomogła „Man Of Constant Sorrow” pozostać istotną częścią długiej, stale rozwijającej się historii muzyki popularnej.